Wielkie zakupy w Londynie
Autor elfka 2011-06-16 |
Zacznę od wymienienia łupów: 6 sukienek, 3 spódnice, 1 bluzka, 1 gorset, 1 para butów i 7 staników. Czyli poszło dobrze. Ukułam też nowe powiedzenie: dobre zakupy są wtedy, kiedy na końcu nie pamiętasz, co kupiłaś na początku. Ogarnęła mnie ta przyjemna, radosna odmiana szaleństwa, często towarzysząca wielkim zakupom. I zapewniam, że Londyn jest odpowiednim miejscem na takie przeżycia.
Tak jak radzą wszelkie internetowe źródła, skoncentrowałam swoje zakupy wokół przesławnej Oxford Street. Wikipedia twierdzi, że ma ona 2,4 km długości i znajduje się przy niej 300 sklepów, ale ja miałam wrażenie, że nie ma końca. Głównym zasobem tej ulicy są przeróżne sieciówki – zarówno te znane z Polski (choć zwykle z szerszym asortymentem) jak i te, których w Polsce nie widuje się, a przynajmniej ja nie widuję. W znanych mi sieciówkach kupiłam białą sukienkę Benneton i kocią sukienkę Mango. Reszta łupów pochodzi z tych drugich. Szczególnie spodobał mi się sklep Dorothy Perkins, którą to markę dotychczas znałam głównie z second-handów. Mnóstwo kolorowych, wzorzystych sukienek i spódnic w tym sklepie sprawiało wesołe wrażenie. Jedną z sukienek kupiłam w Miss Selfridge, ale nie pozostało mi jakieś wyraźniejsze wrażenie z tego sklepu. Ciekawym zjawiskiem jest na pewno Primark – bardzo tani i bardzo chaotyczny sklep. W Primarku były tłumy ludzi i mnóstwo walających się ubrań, niekiedy o ciekawym wyglądzie, choć jakości dość kiepskiej.
Najbardziej podobał mi się na Oxford Street zupełnie nietypowy sklep, który występował w co najmniej dwóch instancjach. Nie wydaje mi się, żeby miał jakąś nazwę, ale sprzedawał dwa rodzaje artykułów: koszulki, kubki i inne głupoty dla turystów oraz ubrania podobne do tych, które możemy kupić w restyle.pl. Mieli gorsety, petticoat, sukienki w stylu pinup, aksamitne i skórzane płaszcze. Większość tych rzeczy była marki Hell Bunny. Kupiłam gorset i sukienkę, miałam też wielką chrapkę na petticoat, bo takiego uniesienia jeszcze nie widziałam, ale bałam się, że zniszczy się w transporcie.
Bardzo fajny jest sklep Monsoon, choć akurat na nic nie trafiłam tym razem. Jest ogromny wybór kolorowych butów w wielu nieznanych mi sklepach. Z przyjemnością oglądałam angielskie kapelusze na wystawach, ale ceny i myśl o przewożeniu tego samolotem powstrzymały mnie od zakupu. Dwa duże sklepy z bielizną La Senza i Ann Summers, choć miały dużo wspaniałych rzeczy, nie oferowały jednak wiele w rozmiarach G+. TopShop raczej mi się nie spodobał, niezwykle przypominał mi H&M i jako jedyny miał mocno ograniczoną rozmiarówkę. Ciekawostką jest to, że miał on dział z odzieżą vintage, gdzie było wiele ciekawych rzeczy, ale o dziwo również w małych rozmiarach.
Na centra handlowe podobne do polskich nie trafiłam. Trafiłam za to na domy towarowe – czyli ogromne sklepy, gdzie różne marki nie mają osobnych pomieszczeń, tylko raczej stanowiska. Marks&Spencer jest wszechobecny i można w nim kupić wszystko, a przynajmniej takie wrażenie odniosłam. Ja akurat kupiłam tam część mojej bielizny. Odwiedziłam Selfridges, o cenach mało przystępnych, ale znalazłam tam stoisko Freya. Pojechałam również do Harrodsa popatrzeć na wieczorowe suknie po kilka tysięcy funtów.
Zakupy w Londynie można również robić na targowiskach. Odwiedziłam kilka. Petticoat lane market, który zwabił mnie swą nazwą, okazał się zupełnie nieciekawy. Covent Garden cieszył zarówno nietypowymi produktami, jak i ulicznymi przedstawieniami. Camden Passage to urocze miejsce z odzieżą vintage, starą biżuterią i antykami. Muszę przyznać, że takich cudów dawno nie widziałam. Najwyraźniej jednak Anglicy cenią sobie starocie bardziej niż Polacy i ceny tych rzeczy były bardzo wysokie. Najciekawszym targowiskiem był Camden Lock – ogromne, oszałamiające miejsce, głośne i pachnące różnymi pysznościami, łatwo się tam zgubić i stracić poczucie czasu. Jestem pewna, że nie widziałam nawet połowy. Moim ulubionym stoiskiem został sklepik, który oferował tylko i wyłącznie gorsety – w przeróżnych wzorach i kolorach wisiały sobie na ścianach od podłogi do sufity i kusiły, kusiły…
Podsumować pragnę krótko i praktycznie. Wybierając się na zakupy do Londynu, należy pamiętać, że ich skala może być znacznie większa, ze względu na różnorodność i ilość punktów sprzedaży. Warto skorzystać z faktu, że większość sklepów oferuje duże rozmiary, nawet do 20 oraz z tego, że dobra, angielska bieliza jest znacznie tańsza w Anglii niż w Polsce. Pamiętajcie o wygodnych butach, dwuczęściowym ubiorze (sukienka to kiepski pomysł) i kimś do towarzystwa, kto pomoże nosić wszystkie zdobycze (kudos to lamvak).
Cudowne zakupy! :)
Uprzejmie proszę o zdjęcia we WSZYSTKIM!!!
(Ale zwłaszcza w kotkach :-))
Jak ja Ci zazdroszczę! 7 staników! I pewnie niekoniecznie w cenach w pobliżu 200pln jak w polskich sklepach. Uwielbiam Dorothy Perkins znaną właśnie tylko z sh. nauczyłaś mnie, że na zakupy w Londynie trzeba będzie długo oszczędzać. ;)
Wszystko świetnie opisałaś. Teraz tylko czekam na zdjęcia. A jeśli chodzi o ten sklep, w którym kupiłaś gorset to chętnie bym w nim pobuszowała. Oj, chętnie! Fajnie, że udały Ci się zakupy. Chciałabym też kiedyś wybrać się do Londynu, dlatego, że jest tam muzeum Sherlocka Holmesa, no wiadomo Baker Street i te sprawy. Ale jak już bym tam wpadła to i w sklepach by mnie było pełno :D
Ja również postuluję dużo zdjęć :)
No to teraz czekam, aż wszystko to zaprezentujesz na sobie! :) Oczywiście bieliznę pomijam…..chyba, że masz ochotę pokazać i staniki na sobie. ;)
A ja najbardziej nie mogę się doczekać sukienki ze sklepu z Hell Bunny :)
szalona! wiem z doświadczenia, jak wyglądają zakupy w Londynie i muszę powiedzieć – nie dziwię się :) zazdroszczę łupów, czekam na stylizacje!
Czekam z niecierpliwością na debiut poszczególnych zakupów na blogu :)
PS. Mam taką samą pościel :)
Wspaniałe zakupy! Już się nie mogę doczekać zdjęć, ciekawa jestem jak zaaranżujesz gorset z Hell Bunny:)
@agnieszka – Prawda, prawda :)
@allegra_walker – Będą. No może prawie we wszystkim.
@Szmaragda – Jasne, staniki znacznie tańsze. Raczej koło 20-30 funtów.
@Keisi – Niestety nie było czasu, aby na Baker Street się wybrać. Następnym razem.
@Nurrgula – Chyba jednak nie… To znaczy już je noszę, ale zdjęcia będą tylko pod ubraniem :)
@Revontuli – O tak, ona jest niezła. Pewnie domyślasz się, która to na zdjęciu?
@tattwa – Dziękuję!.
@julka_zlotov – Ikea rządzi :)
@Gosia – Już go miałam na przyjęciu w sobotę, ale nie było okazji zrobić zdjęcia.
Truskaweczki! :D
@Revontuli – Dokładnie!