Koliste założenie

Autor 2011-07-03

Ostatnio prezentowane sukienki były w jaskrawych kolorach albo w kwiaty – w ten sposób przyciągnęły mój wzrok i znalazły się w mojej szafie. Ta gładka biała sukienka zwróciła na siebie moją uwagę raczej krojem. Ma bowiem dwa elementy, które bardzo cenię w sukienkach, a które zestawione razem tworzą świetną formę. Chodzi o zakładaną górę i szeroki dół krojony z koła. Zakładany lub też kopertowy krój świetnie leży na dużym biuście. Spódnica z koła podkreśla talię, ładnie się kręci i można ją nosić na petticoat.

Sukienka pochodzi z londyńskich zakupów, uszyta jest z grubego płótna, ani trochę nie elastycznego, co dobrze wygląda, ale się straszliwie gniecie. Kiedy mierzyłam, nie chciałam jej kupić, bo wydawało mi się, że przecież ma za duży dekolt. Na szczęście ekspedientka wyjaśniła mi, że powinnam nosić ją na koszulkę. To daje duże możliwości doprawiania bieli kolorem. Tym razem wybrałam czerwień, aby wykorzystać czerwoną petticoat. Planuję też spróbować zielony, brązowy, czarny…

Elementy stroju:

Gdzie: do pracy

Oranżada

Autor 2011-06-30

Wyraziste kolory mają moc. Doceniam tą moc i często wybieram dość jaskrawe stroje – przede wszystkim nie żałuję sobie czerwieni, ale też zieleni i niebieskiego. Jestem też jednak świadoma, że do tych barw trudniej się do nich przekonać i trudniej je nosić. Przez dłuższy czas wydawało mi się, że można zestawiać je tylko z czernią. Zaczęłam jednak eksperymentować, łączyć je ze sobą oraz innymi bledszymi kolorami – i okazało się, że można.

Teraz do moich kolorów dodaję kolejny – soczysty i apetyczny pomarańcz. Wcześniej kojarzony głównie z ostrzegawczymi kamizelkami, pomarańcz szczęśliwie zaczął pojawiać się na eleganckich kobiecych strojach jakiś czas temu. W Londynie oglądałam wiele sukienek w tym kolorze, ostatecznie wybrałam tą krótką, z mięsistej elastycznej bawełny, bardzo wygodną i prostą. Dodałam żółte kwiaty i zielone pantofle, czym we własnych oczach osiągnęłam efekt letniego bukietu.

Elementy stroju:

Gdzie: do pracy

Gdzie jest Wally?

Autor 2011-06-26

Muszę wyznać, że czuję niezdrowy pociąg do ubrań w poziome paski, szczególnie biało-czerwone. Niezdrowy, bo nie jest to najkorzystniejszy wzór dla moich krągłości. Jednak przebijające się paski gdzieś na sklepowych wieszakach zawsze przyciągają mój wzrok. Coś w nich jest – duży kontrast kolorów, prostota czy kulturowe skojarzenia – nie wiem.

Kiedy kupiłam tą bluzkę, moja siostra powiedziała, że wyglądam w niej jak Wally, którego zwykle należy szukać na kolorowych obrazkach wśród tłumu postaci. Założyłam do niej jedną z londyńskich spódnic – zestaw granat-biel-czerwień jest chyba zapisany w moim DNA. To jak, gdzie jest Elfka?

Elementy wpisu:

Gdzie: do pracy

Letnie kolory

Autor 2011-06-23

Niniejszym inauguruję zestawy z londyńskimi zakupami. Mamy tutaj letnią sukienkę w bardzo uroczych kolorach i o pięknym kwiatowym wzorze. Jestem świadoma, że ilość moich sukienek w kwiaty osiągnęła zawrotną liczbę piętnastu sztuk. Trudno mi jednak oprzeć się kolejnej.

Jednak jeszcze bardziej cieszę się z zielonych pantofli, które również kupiłam w Londynie. Od dawna chciałam mieć zielone buty, ale nie mogłam znaleźć odpowiednich w naszych sklepach. Chciałam takie w kolorze trawy lub jaśniejszym, na średniej wysokości obcasie, zgrabne i wygodne. I znalazłam takie prawie idealne… Niepokoił mnie tylko ten pasek, ale pogodziłam się z nim, dzięki niemu buty są wygodniejsze.

Elementy stroju:

Gdzie: do pracy

Hawaje!

Autor 2011-06-19

Hawaje to symbol letniej błogości, idealizowane miejsce leniwych wakacji. Na Hawajach leży się na słonecznej plaży nad błękitnym oceanem. Pije się kolorowe drinki z parasolką. Palmy dają odrobinę cienia. Jada się głównie egzotyczne owoce, a słucha śpiewu równie egzotycznych ptaków. Tam można odpocząć i zaszaleć.

Najważniejsze jednak, co się nosi na Hawajach. Cały świat kojarzy te wyspy ze sławnymi naszyjnikami z kwiatów, którymi witani są przybysze. Popularne są również hawajskie koszule – pokryte specyficznym wzorem z kolorowych kwiatów – z dodatkiem liści, palm i papug niekiedy. I taka jest właśnie moja ostatnia dublińska sukienka – tak hawajska jak tylko być może. W sam raz na gorące lato.

Ponieważ w ostatnim czasie zrobiłam wiele dobrych zakupów, obawiam się, że nie starczy mi lata, aby wszystko zaprezentować. W związku z tym w niektórych tygodniach mogę publikować po dwa wpisy – jak zawsze w niedzielę i drugi około czwartku.

Elementy stroju:

Gdzie: do pracy

Wielkie zakupy w Londynie

Autor 2011-06-16

Zacznę od wymienienia łupów: 6 sukienek, 3 spódnice, 1 bluzka, 1 gorset, 1 para butów i 7 staników. Czyli poszło dobrze. Ukułam też nowe powiedzenie: dobre zakupy są wtedy, kiedy na końcu nie pamiętasz, co kupiłaś na początku. Ogarnęła mnie ta przyjemna, radosna odmiana szaleństwa, często towarzysząca wielkim zakupom. I zapewniam, że Londyn jest odpowiednim miejscem na takie przeżycia.

Tak jak radzą wszelkie internetowe źródła, skoncentrowałam swoje zakupy wokół przesławnej Oxford Street. Wikipedia twierdzi, że ma ona 2,4 km długości i znajduje się przy niej 300 sklepów, ale ja miałam wrażenie, że nie ma końca. Głównym zasobem tej ulicy są przeróżne sieciówki – zarówno te znane z Polski (choć zwykle z szerszym asortymentem) jak i te, których w Polsce nie widuje się, a przynajmniej ja nie widuję. W znanych mi sieciówkach kupiłam białą sukienkę Benneton i kocią sukienkę Mango. Reszta łupów pochodzi z tych drugich. Szczególnie spodobał mi się sklep Dorothy Perkins, którą to markę dotychczas znałam głównie z second-handów. Mnóstwo kolorowych, wzorzystych sukienek i spódnic w tym sklepie sprawiało wesołe wrażenie. Jedną z sukienek kupiłam w Miss Selfridge, ale nie pozostało mi jakieś wyraźniejsze wrażenie z tego sklepu. Ciekawym zjawiskiem jest na pewno Primark – bardzo tani i bardzo chaotyczny sklep. W Primarku były tłumy ludzi i mnóstwo walających się ubrań, niekiedy o ciekawym wyglądzie, choć jakości dość kiepskiej.

Najbardziej podobał mi się na Oxford Street zupełnie nietypowy sklep, który występował w co najmniej dwóch instancjach. Nie wydaje mi się, żeby miał jakąś nazwę, ale sprzedawał dwa rodzaje artykułów: koszulki, kubki i inne głupoty dla turystów oraz ubrania podobne do tych, które możemy kupić w restyle.pl. Mieli gorsety, petticoat, sukienki w stylu pinup, aksamitne i skórzane płaszcze. Większość tych rzeczy była marki Hell Bunny. Kupiłam gorset i sukienkę, miałam też wielką chrapkę na petticoat, bo takiego uniesienia jeszcze nie widziałam, ale bałam się, że zniszczy się w transporcie.

Bardzo fajny jest sklep Monsoon, choć akurat na nic nie trafiłam tym razem. Jest ogromny wybór kolorowych butów w wielu nieznanych mi sklepach. Z przyjemnością oglądałam angielskie kapelusze na wystawach, ale ceny i myśl o przewożeniu tego samolotem powstrzymały mnie od zakupu. Dwa duże sklepy z bielizną La Senza i Ann Summers, choć miały dużo wspaniałych rzeczy, nie oferowały jednak wiele w rozmiarach G+. TopShop raczej mi się nie spodobał, niezwykle przypominał mi H&M i jako jedyny miał mocno ograniczoną rozmiarówkę. Ciekawostką jest to, że miał on dział z odzieżą vintage, gdzie było wiele ciekawych rzeczy, ale o dziwo również w małych rozmiarach.

Na centra handlowe podobne do polskich nie trafiłam. Trafiłam za to na domy towarowe – czyli ogromne sklepy, gdzie różne marki nie mają osobnych pomieszczeń, tylko raczej stanowiska. Marks&Spencer jest wszechobecny i można w nim kupić wszystko, a przynajmniej takie wrażenie odniosłam. Ja akurat kupiłam tam część mojej bielizny. Odwiedziłam Selfridges, o cenach mało przystępnych, ale znalazłam tam stoisko Freya. Pojechałam również do Harrodsa popatrzeć na wieczorowe suknie po kilka tysięcy funtów.

Zakupy w Londynie można również robić na targowiskach. Odwiedziłam kilka. Petticoat lane market, który zwabił mnie swą nazwą, okazał się zupełnie nieciekawy. Covent Garden cieszył zarówno nietypowymi produktami, jak i ulicznymi przedstawieniami. Camden Passage to urocze miejsce z odzieżą vintage, starą biżuterią i antykami. Muszę przyznać, że takich cudów dawno nie widziałam. Najwyraźniej jednak Anglicy cenią sobie starocie bardziej niż Polacy i ceny tych rzeczy były bardzo wysokie. Najciekawszym targowiskiem był Camden Lock – ogromne, oszałamiające miejsce, głośne i pachnące różnymi pysznościami, łatwo się tam zgubić i stracić poczucie czasu. Jestem pewna, że nie widziałam nawet połowy. Moim ulubionym stoiskiem został sklepik, który oferował tylko i wyłącznie gorsety – w przeróżnych wzorach i kolorach wisiały sobie na ścianach od podłogi do sufity i kusiły, kusiły…

Podsumować pragnę krótko i praktycznie. Wybierając się na zakupy do Londynu, należy pamiętać, że ich skala może być znacznie większa, ze względu na różnorodność i ilość punktów sprzedaży. Warto skorzystać z faktu, że większość sklepów oferuje duże rozmiary, nawet do 20 oraz z tego, że dobra, angielska bieliza jest znacznie tańsza w Anglii niż w Polsce. Pamiętajcie o wygodnych butach, dwuczęściowym ubiorze (sukienka to kiepski pomysł) i kimś do towarzystwa, kto pomoże nosić wszystkie zdobycze (kudos to lamvak).

Ogród różany

Autor 2011-06-12

Słowa te piszę z lotniskowego hotelu, w którym spędzam ostatnią noc na wyspach po tygodniowym, bardzo intensywnym doświadczaniu wspaniałego Londynu. Jutro wracam do Polski lotem o 6 rano, a w głowie już układam dla Was relację z londyńskich zakupów i w związku z tym wiele mądrego dziś nie napiszę.

A więc tylko kilka słów o kolejnym owocu poprzednich zamorskich zakupów. Zakupiona razem z prezentowaną przed tygodniem cytrusową sukienką w Wallis, pochodzi ta piękność ze specjalnej kolekcji inspirowanej latami 50-tymi. Znawcy mogą pewnie lepiej ocenić, czy inspiracja jest poprawna, ja mogę tylko powiedzieć, że urzekł mnie różany wzór tkaniny i doskonała jakość wykonania sukienki. Trzecia sukienka z Dublina wkrótce, ale już teraz chętnie przeczytam, czy bardziej podoba się Wam ta, czy poprzednia.

Elementy stroju:

Gdzie: do kina

Pomarańcze, cytryny i wiśnie

Autor 2011-06-05

Kolory i kwiaty to niewątpliwe zwiastuny lata. Kolory są jasne, żywe, wręcz jaskrawe, pożyczone prosto z obudzonej natury. Kwiaty rozkwitają wszędzie, duże i małe, wielobarwne, piękne. Z tych dwóch dobrodziejstw letnich trendów korzystałam od zawsze, nie tylko latem swoją drogą. Ale lato zwiastują również owoce, zaniedbane przeze mnie jak dotąd. Mam wprawdzie kolczyki czereśnie i wspominałam o skojarzeniach owocowo-kolorowych, ale cóż to jest wobec bogactwa owocowego świata.

Na szczycie mojej listy ulubionych owoców plasują się jagody (lub po krakowsku borówki) i arbuzy, stanowczo niedoceniane w sztuce zdobniczej. Muszę jednak przyznać, że cytryny, pomarańcze i wiśnie, zdobiące moją nową sukienkę, prezentują się znakomicie. Wyglądają jak przepis na letnią mrożoną herbatę! Sukienka już teraz jest dla mnie hitem nadchodzącego lata. Jest (nomen omen) owocem zakupów w Dublinie, na które udało mi się znaleźć trzy godziny podczas ostatniej podróży służbowej. Kupiłam wówczas trzy sukienki, dwie pozostałe pojawią się na blogu w najbliższym czasie i chętnie poznam Waszą opinię, który zakup był najlepszy, bo moja zmienia się co chwilę. Jutro natomiast lecę do Londynu i liczę, że wyprzedaże już się zaczęły…

Elementy wpisu:

Gdzie: na przyjęcie

Racz wybaczyć, Holmes!

Autor 2011-05-29

Dzisiejszy wpis jest niejaką odpowiedzią na niedawny Jak mogłeś drogi Watsonie?.  Czytelnik, poruszony do głębi moim brakiem w czytelniczym obyciu, dostarczył mi osobiście najpopularniejszą chyba powieść Artura Conana Doyle’a o Sherlocku Holmesie: The Hound of the Baskervilles. Klasykę tego doznania podnosi fakt, że powieść przeczytałam w oryginale. Korzyści z prowadzenia bloga są doprawdy nie do przecenienia.

Sama książka natomiast nie zachwyciła mnie jakoś szczególnie, muszę powiedzieć, że wręcz poczułam odrobinę rozczarowania. I o dziwno trudno winić za to autora w tym przypadku. Przede wszystkim wielka sława powieściowego detektywa zbudowała we mnie prawdopodobnie wygórowane oczekiwania. A po drugie, z każdym przeczytanym słowem, miałam wrażenie, że już czytałam coś bardzo, bardzo podobnego. I rzeczywiście: powieści Joe Alexa, o których już pisałam, są tak ściśle wzorowane na tej klasyce, że zdają się niemal tą samą historią. Nie znaczy to jednak, że nie polecam Sherlocka – zawsze lepiej przeczytać to, na czym się wzorowali inni.

Elementy stroju:

Gdzie: do pracy

Gniazdo światów

Autor 2011-05-22

Książki na mnie wpływają, wywołują silnie emocje, kształtują mnie z każdym rozdziałem, przejmuję się fabułą, odczuwam współczucie dla bohaterów i dzielę ich radości, złoszczę się, gdy robią coś głupiego, trzymam kciuki za ich plany. Przez te godziny, które spędzam z powieścią, czuję się częścią tego innego świata. Jednak nigdy jeszcze nie przeżyłam tak silnego związku z bohaterami, jaki wytworzyła niezwykła książka Marka Huberatha Gniazdo Światów.

Ta historia sugeruje, że to nie tylko książki wpływają na czytelnika, ale również czytelnik oddziałuje na świat wewnątrz powieści. W trakcie czytania jej, można uwierzyć, że to są prawdziwi ludzie i ich los zależy od nas w ogromnym stopniu. Wyobraź sobie, że bohater książki prosi Cię o coś, a Ty naprawdę poważnie zastanawiasz się, czy to zrobić. Kiedy to sobie uświadomiłam, poczułam niepokój – jak głęboko we mnie wdarła się ta opowieść, w co naprawdę wierzę. A co, jeśli to prawda?

Elementy wpisu:

Gdzie: do pracy