Nigdy za wiele czerwonych sukienek

Autor 2011-05-15

Kiedy niosłam tą sukienkę do domu, karciłam się w myśli za nierozsądny zakup kolejnej czerwonej sukienki. I jednocześnie sama się usprawiedliwiałam, że przecież czerwonych sukienek nigdy za wiele. Późniejsza analiza szafy wskazała jednak, że nie mam ich tak wiele. Jest ta malinowa, ale to taka na chłodniejsze dni. Jest ta długa, ale cóż – jest długa. Tej w kwiatki dawno się pozbyłam. Ta szyfonowa właściwie już mi się znudziła. Zostaje więc w sumie tylko ta tyrolska. A dwie czerwone sukienki to na pewno nie za dużo.

Jak widzicie jestem naprawdę świetna w uzasadnianiu wszelkich swoich szalonych zakupów. Zawsze znajdzie się powód, zawsze da się udowodnić, że ta rzecz jest mi absolutnie niezbędna. I mimo, że w szafie nie ma miejsca od dwóch lat, to jednak cudownym sposobem kolejne zakupione suknie i inne elementy garderoby jakoś się w niej mieszczą. Magia, elfia magia po prostu.

Elementy stroju:

Gdzie: na przyjęcie

Przybrana w szatę z płatków maku…

Autor 2011-05-08

Uwielbiam maki. Polne maki, kwitnące gromadami na podmiejskich łąkach, nadające latu ten jedyny soczysty kolor. Maki żywe i widoczne z daleka, a jednak zbyt delikatne, by zabrać je do domu i trzymać w wazonie. Intensywnie czerwone maki inspirujące do kopiowania ich urody. Tytuł tego wpisu jest wyjątkiem z pewnego wiersza, jednego z wielu, które napisałam w poetyckim okresie mojego życia (czyli w liceum). Płatki maku były w nim symbolem czegoś niezwykle delikatnego, cennego, zbytkownego i kobiecego.

Maki jako motyw w sztuce użytkowej również bardzo mi się podobają. Bywają na porcelanie, serwetkach, pościeli i innych przedmiotach domowych. I oczywiście występują na ubraniach. Moje makowe kolczyki pojawiały się na blogu już wielokrotnie, była już też jedna spódnica, którą nazywałam makowo-chabrową, choć kwestia gatunku kwiatów na niej jest dyskusyjna. Teraz dokładam do kolekcji następną spódnicę, która niewątpliwie jest pokryta makami. Zestawiona z zielenią, ubrana w słoneczny dzień, była dla mnie jak powitanie wiosny.

Elementy stroju:

Gdzie: do pracy

Ostatnie słowo o wiosennych okryciach

Autor 2011-05-01

Przepraszam za brak wpisu w poprzednią niedzielę – Wielkanoc mnie zaabsorbowała, a brak podłączenia do Internetu w rodzinnym domu też nieco mi przeszkodził.

Pelerynki się skończyły, więc dzisiaj słówko o płaszczach. Kiedy chodziłam do liceum, długi płaszcz był stałym elementem mojej garderoby. Czarny oczywiście. Na początku obszerny, luźny, z ogromnym kapturem, wielkimi naszywanymi kieszeniami, kołkami i pętlami do zapinania. Kolejny był już dopasowany i elegancki, z paskiem i kołnierzem – ale wciąż do ziemi. Potem przerzuciłam się na płaszcze za kolana, a nawet krótsze. Zapomniałam już o przyjemnościach i niedogodnościach związanych z długim okryciem. O ile niedogodności są jasne i dość oczywiste – wsiadanie do tramwaju to koszmar, a i na kałuże trzeba uważać – o tyle przyjemności raczej subiektywne i natury duchowej. Lubię czuć tkaninę wokół łydek i kostek, lubię, kiedy wiatr porywa poły, lubię sylwetkę, jaką taki płaszcz tworzy.

Ten egemplarz zakupiłam w VintageShop z zamiarem skrócenia do kolan, ale jednak podoba mi się za bardzo w tej formie, aby go bezdusznie obcinać. Proszę również zwrócić uwagę na kolor, który jest w mojej szafie zupełnie nietypowy. Czy słusznie nazywam go wrzosowym?

Elementy stroju:

Gdzie: do pracy

Zapowiadano silne wiatry

Autor 2011-04-17

Te zdjęcia, prezentujące kolejną i ostatnią z moich pelerynek, ponownie skojarzyły mi się z postacią literacką, którą znam wyłącznie z drugiej ręki. Angielska niania Mary Poppins z jej nieodłącznym parasolem na pewno nosiła czasem pelerynę, choć zwykle jednak przedstawia się ją w płaszczu. Ale sama peleryna przypomina tę dawną pelerynę Sztywniary, która po raz pierwszy zasadziła myśl o tego rodzaju okryciach w mojej głowie.

Peleryna jest wełniana, prasowanie jej to mordęga – po jako takim wyrównaniu jednej czwartej byłam gotowa się poddać. Sięga ledwo za kolana, zapinana jest tylko przy szyi, ma duże otwory na ręce. Spory kołnierz aż zachęca, aby przypiąć na nim broszkę – tak też zrobiłam, ale niestety nie widać jej na zdjęciach. Myślę, że wiosną dobrze się sprawdzi.

Elementy stroju:

Gdzie: do kina

Jak mogłeś, drogi Watsonie?

Autor 2011-04-10

Kiedy byłam dziewczynką – w wieku 8-9 lat – chciałam zostać detektywem. Mój Tato lubił czytać, a Mama nieszczególnie, więc w moim rodzinnym domu było mnóstwo polskiej literatury dla chłopców, którą Tato czytał w dzieciństwie. A ja, odkrywszy przyjemności czytelnictwa, wchłaniałam wszystko, co wpadło mi w ręce. I tak wychowywałam się na Nizurskim, Bahdaju, Szlarskim, Minkowskim, Paukszcie. Potem jeszcze wpadłam na Joe Alexa. Oczywiście już wtedy byłam świadoma istnienia Sherlocka Holmesa, ale jakoś nie trafiłam na powieści Arthura Conana Doyle’a. I nie przeczytałam ich do dziś. Czuję, że to poważny brak w moim literackim obyciu. Sherlock Holmes jest wszak obecny w popkulturze i jest to obecność intensywna. Atakuje z książek, komiksów i filmów. Nawet doktor House z medycznego serialu jest podobny do niego, choć osadzony w innej rzeczywistości.

A cały ten wywód po to, aby powiedzieć, że moja trzecia w kolejności peleryna przypomina mi tradycyjny strój wielkiego detektywa. Jest taka cudownie angielska: kratka w burych kolorach, szorstka wełniana tkanina, precyzja wykonania. Jest chyba z założenia dwustronna, ale drugiej strony, w kolorze kawy z mlekiem, jeszcze nie wypróbowałam. Tylko czapki z uszami wiązanymi na czubku głowy mi brakuje. Z fajki zrezygnuję.

Elementy stroju:

Jedna peleryna to dla mnie za mało

Autor 2011-04-03

Niedawno pisałam, że pozazdrościłam lamvakowi jego peleryny i zakupiłam własną. Rozsmakowałam się w tym typie okrycia na tyle, że jedna mi nie wystarczyła. Zaszalałam i zakupiłam trzy kolejne. Zaczynam się już  dziwnie czuć w zwykłych płaszczach. Myślę, że narazie zostanę przy tych czterech, ale na przyszłą zimę planuję uszyć sobie u krawcowej ciepłą wełnianą pelerynę, podbitą czymś ciepłym, ze szczelnym zapięciem i klapkami przy otworach na ręce.

Zamierzam zaprezentować moje trzy nowe peleryny pod rząd, poczynając od dzisiaj. Ta, którą mam na sobie na poniższych zdjęciach, jest najcieplejsza z nich. Wyróżnia się przede wszystkim intensywnym kolorem – wyglądam w niej jak czerwony kapturek, mimo że kaptura nie ma. Jest wełniana z nietypowym splotem. Od wewnątrz bardzo mechata, z wierzchu bardziej szorstka. Z bliska widać, że jest spleciona z czerwonych i ciemno-różowych nici, ale z daleka widać tylko czerwień.

Elementy stroju:

Gdzie: często jej używam, do pracy i gdzie indziej

Szukasz pracy? Spróbuj w Google!

Autor 2011-04-01

Często słyszę pytanie, czy trudno przejść rekrutację do Google i zwykle ciężko mi na nie odpowiedzieć. Z jednej strony, skoro ja tą rekrutację przeszłam, to nie mogę mówić, że jest taka straszna, ale z drugiej strony statystyki są nieubłagane. Myślę, że problemem jest to, że ta rekrutacja była przez dłuższy czas otoczona mistyczną mgłą niedopowiedzeń, ale dość tego. Postanowiliśmy pokazać, jak wygląda rozmowa kwalifikacyjna w Google. Być może również ktoś z Was, moi Czytelnicy, zostanie zachęcony, aby spróbować.

Słodko i niewinnie

Autor 2011-03-27

Jakiś czas temu przeczytałam na blogu Rockagirl, że te urocze okrągłe kołnierzyki, które zawsze mi się podobały, mają swoją równie uroczą nazwę: peter pan collar. Jest w nich dziewczęcość i słodycz, a ta niewinność, którą sugerują, może być podstawą do ciekawych kontrastów w stroju. Taki kołnierzyk może bowiem zdobić zarówno bluzkę pod samą szyją, jak i taką ze sporym dekoltem. Można też dołożyć do tego seksowną spódnicę i wysokie obcasy i dawać sygnał „nie jestem taka grzeczna, jak może się wydawać”.

W moim dzisiejszym stroju wydaję się bardzo grzeczna. I dekolt nie za wielki, i berecik szkolny niemal, i spódnica za kolana, buciki sznurowane, dwa kolory zaledwie. A jednak – czy słyszycie ten szept czerwieni bluzki, kroju spódnicy, obcasów? Mam nadzieję…

Elementy stroju:

Gdzie: do pracy

Jak Alicja

Autor 2011-03-20

Dziś będzie o sukience, jest ona bowiem dość niezwykła. Jak na mnie przynajmniej. Sama nie mogę zrozumieć, jak przy moim umiłowaniu symetrii, może ona mi się tak spodobać. Wszak ona jest zaprzeczeniem symetrii. Przede wszystkim różne rękawy – zwykle doprowadziłyby mnie do szału, ale tu wyglądają interesująco – nie rzucają się w oczy tak od razu, ale po chwili je zauważasz – i to po prostu jest interesujące. Dodatkowo kieszonka z boku na spódnicy – jak na fartuszku – ponownie zwykle by mnie irytowała, ale tu jakoś tak uroczo się prezentuje. I jeszcze te kolory – zielony z fioletowym – kto by pomyślał? Ja raczej nie. A zgrały się świetnie.

I tak sobie w niej chodzę, bardzo często zresztą ostatnio, wyglądając, przynajmniej w opinii lamvaka, jak Alicja w Krainie Czarów. Dorzuciłam jeszcze zabawną telefoniczną broszkę, a przyjaciółka zaplotła mi koronę z warkoczy. Czułam się bardzo magicznie, wręcz wypatrywałam kota z Cheshire.

Elementy wpisu:

Gdzie: do kina

Korpo uniform

Autor 2011-03-13

Jak już kiedyś wspominałam, nigdy nie noszę t-shirtów ;)

T-shirty z napisami są łatwym i bardzo popularnym sposobem na wyrażenie czegoś: opinii, upodobań czy nawet nastroju. Ludzie noszą koszulki z nazwą ulubionego zespołu, wyznaniami filozoficznymi, dowcipnymi hasłami – każdy od razu może się czegoś o tym człowieku dowiedzieć, wystarczy, że spojrzy i przeczyta. Od dłuższego czasu produkowane są t-shirty kobiece – dopasowane do wcięcia w tali i biustu, w ograniczonym stopniu wprawdzie, ale zawsze coś. Produkowane z elastycznej bawełny są wygodne, można je łatwo prać i nie trzeba prasować, są też tanie, wszędzie dostępne i produkowane w wielu kolorach. To wszystko tłumaczy ich popularność.

W korporacyjnej kulturze firmy, w której pracuję, t-shirty odgrywają dużą rolę. Produkuje się przy każdej możliwej okazji i wiele osób nosi je bardzo często. Zwykle są to koszulki ze specyficzną modyfikacją głównego logo firmy. Mamy t-shirty ogólne, koszulki specjalne biur (krakowskie są ze smokiem), koszulki działów, produktów, zespołów, robimy koszulki okolicznościowe przy różnych wydarzeniach, które organizujemy. W Google istnieją również tzw integrouplety i diversity groups – nasze wewnętrzne „subkultury”. One również mają własne koszulki. Jedną z takich group jest GWE – Google Women Engineering, do której oczywiście należę. W ostatni piątek organizowałyśmy z okazji Dnia Kobiet w naszym biurze mini konferencję dla kobiet programistek – przybyło aż 40 pań (w biurze jest nas tylko 6). Właśnie z tej okazji zrobiłam wyjątek i założyłam korporacyjny t-shirt.

Elementy wpisu:

Gdzie: do pracy oczywiście